Archiwum sierpień 2005


sie 30 2005 political? fiction?
Komentarze: 9

W "starej śląskiej chłopskiej grze" czy w skacie istnieje coś w rodzaju strategii, którą najprościej można określić jako "wypuścić chłopa i zapiąć". Polega ona na tym, że wroga swojego osobistego "wypuszcza" się na odpowiednio wysoki poziom licytacji, a później z dziką satysfakcją nie pozwala "ściągnąć" takiej ilości wziątek, jaką wylicytował. Efektem takiego zagrania jest a) przegrana przeciwnika b) wygrana tego, który chłopa "zapiął", czyli do przelicytowania dopuścił.

Przykładem takiej strategii mogłaby być rozgrywka pomiędzy jednym z kandydatów na prezydenta czyli Cimoszewicza Włodzimierza, członkami, żeby nie powiedzieć członkami, pewnej komisji śledczej, a panią Jarucką Anną.

 

Siedzi se Włodek i myśli:

-"Kurde, niefajnie jest. Jak se tak dalej pójdzie, to normalnie będziem po wyborach "kaczuszki" tańczyć, a to mnie bardzo nie halo, gdyż albowiem bym się musiał za robotę jaką wziąć, żubra co w trawie puszczy za rogiem popasać czy coś. A tu akcje pekaen sprzedane i nie ma za co żyć. Trza coś przedsięwziąć, bo mnie się marzy kurna chata i domy ze szkła i pałac co wart paca na ten przykład prezydencki. Ale jak to zrobić, jak w sondażach mi opada i wszędzie mi opada i galotki takoż, bo jeść nie mogę przez te zgryzoty zgryźliwe co mi spać nie dają, biedny taki ja?"

Siedząc tak Włodzimierz imiennika swojego Władimira Ilicza Uljanowa słowa bezwiednie powtarzał: "Co robić?Co robić? Co , kurde, robić"

I jak piesu Pankracemu co se tak siedział i myślał, a do głowy przychodziły mu różne psie myśli, pętały się Włodkowi po synapsach różniste koncepcje i antykoncepcje, gdy nagle zadzwonił telefon.

Cześć Włodek, tu Ania. Sprawę mam. - usłyszał w słuchawce. Śpiewaj mnie tu zaraz, co Ci tam Ania na wątrobie leży - rzucił władczo, jak to on leciutko się zapluwając, czym potwierdził konieczność wymiany na koszt podatników komórki dwa razy w miesiącu. A szara ta komórka była bardzo. Jedna. Bo wiesz, Włodziu, ten mój stary, to mi żyć nie daje - streszczała się Ania - makaron lubi i po włoskach mnie mizia, co bym Ci szepnęła intymnie na uszko, żebyś go do Włochów wysłał. A do Francuzów nie chce? - konkretyzował Włodzimierz Ja nie chcę, bo jak tam pojedzie, to jeszcze nawyków brzydkich nabierze, tych, co to Ty wiesz, a ja rozumiem i lubię nawet zamiast śniadania...
Ty mnie tu Ania z ziemi włoskiej do Polski z tymi Włochami pod włos nie bierz - przerwał jej Włodek - tylko słuchaj, gdyż mam pomysła genialnego w swej prostocie: napiszesz mi lista i weźmiesz parę takich innych rzeczy, co ja Ci je dam. Roli się nauczysz, co to mądrzejsi od Ciebie Ci ją napiszę i do Romana, czy innego Konstantego pójdziesz. Nadawać na mnie zaczniesz... Jezus Maria, na Ciebie Włodek nadawać mam? Co to ja bez serc bez ducha jak szkieletów ludy jestem, co by kąsać gałąź na której siedzę? - wystraszyła się Anna Słuchajcie, Wy Anna - Włodek przeszedł na oficjalniejszy ton, bo żarty się skończyły i zdżaźnił się z lekka i nie lubił, jak się mu przerywało - jak mówię, że będziesz nadawać, to będziesz. Pójdziesz i psy na mnie wieszała będziesz bardzo. Romek taki z inteligentnych jakby inaczej jest, to się nie kapnie, że to podpucha, tylko od razu w eter to wpuści i tymi psami co je na mnie powiesisz poszczuje radio prasę telewizję i Ojca Rydzyka, chociaż jego nie, bo on ostatnio czasu nie ma, nic tylko by jeździł tym majbachem czy co on tam ma. Oni, te członki, to się nie kapną, tylko kupią Cię całą. I będą chcieli bohaterkę z Ciebie zrobić narodową, jak tą Wandę co nie chciała u bauera robić. I co dalej? Mów Władziu, przecież wiem, że ja dla Ciebie wszystko - czule wyszeptała Anna. Wiem, wiem - uśmiechnął się do wspomnień Włodek - dalej, to Ty się już nie martw. Zrobię z Ciebie pośmiewisko i oszustkę i złodziejkę i niedobrą taką z Ciebie zrobię ja. A po co to? No po co? - wnikała Anna. Pocą, to się nogi nocą - zaśmiał się ze swojego dowcipu Włodek - i im się jaja zaczną pocić, jak zobaczą na jakich idiotów wyszli, członki jedne: przecież zamiast szukać na mnie haków tam, gdzie znaleźć spokojnie by mogli, to grzebać we własnej kupie będą i kupą mości panowie na mnie nalecą. A wtedy ja, udowodniwszy Ci, żeś kłamliwa jest i wredna, na piedestale jako ten czyściutki dziewic polityczny i jako śnieżynek biały będę. Jakby mnie w Persilu co najmniej wyprali z impetem w głąb. Głąb ten Roman jest i towarzystwo całe, jak te dzieci małe. I wzrośnie mi sondaż i dalibóg wszystko. Oj, żeby Ci wzrosło i stało na wysokim poziomie - westchnęła nostalgicznie Anna - I na rękę to nam będzie i na wszystko, tak? A tak. I żebyś wiedziała - ze mną nie zginiesz, a starego Twojego to nawet do Kenii czy innego Mozambiku wyślę, bo co nam tu będzie wadził. Ale po wyborach, jak se szum opadnie, nie teraz. A teraz się wyłącz, bo impulsów nabijesz, i nie zapominaj, że jak punktów nabijesz u mnie sporo, to se radę w życiu przy mnie dasz, tak? Oj, tak, Włodziu - powiedziała Anna i rozłączyła się.

 

Włodek, zakołysał szklanką wypełnioną bursztynowym jak świerzop płynem, uśmiechnął się do siebie szeroko i pomyślał: "Ot, szklanka - do połowy pusta? Do połowy pełna?"

"Pusta" - zdecydował szybko, jak to on, i opróżnił ją bezzwłocznie, a dzwoneczki przyczepione do jego czapeczki zabrzęczały wesoło.

 

A tak ogólnie rzecz biorąc, to do rabina Rojsztwanca słynącego ze swej mądrości przyszedł facet i pyta:

"Rebe, czy wolność, to jest dobrze?"

"Dobrze" - odpowiedział rabin

"A czy równość - to jest dobrze?" - pyta dalej facet

"O tak, wolność i równość - to jest bardzo dobrze" - odpowiedział rabin

"A czy demokracja, to jest dobrze? Powiedz rabi" - prosi facet.

"O tak, demokracja - to też jest dobrze" - znowu odparł rabin Rojsztwaniec.

"A co jest najlepiej" - wnika facet.

"Wolność, równość i demokracja - to jest naprawdę bardzo dobrze" - odpowiedział Rabin - "ale najlepiej jest wyjechać".

k_hauser : :
sie 26 2005 kawiarnie
Komentarze: 12

W kawiarniach mógę siedzieć godzinami. Nad filiżanką kawy, z zapalonym papierosem, chłonąc ten cały gwar dookoła. Po prostu siedzieć i wsłuchiwać się w rozproszone rozmowy ludzi przy sąsiednich stolikach. M

Mimochodem, jak koraliki na nitkę nawlekać poszczególne usłyszane słowa.

Widzianych ludzi zamieniać w opowiadane samemu sobie historyjki:

           Ten młody chłopak, który nerwowo patrzy na zegarek, wierci się, bezustannie rzuca oczami w stronę drzwi, co chwila grzebie w portfelu - wygląda jakby umówił się na piewrszą randkę, czeka, zastanawia się, czy wystarczy mu pieniędzy na lody i soczek, czy tylko na lody. Niecierpliwi się.

Czuję jego radosne oczekiwanie połączone z lekką obawą, podekscytowanie zagadką, która wejdzie do kawiarni razem z Nią.

            Dla pary schowanej dwa stoliki dalej świat nie istnieje: są gdzieś daleko, może w innej galaktyce, może w innym świecie stworzonym tylko dla nich. Zaklęć, które do siebie szepczą nie słyszę. I słyszeć ich nie chcę - są tylko dla nich. Błyszczące oczy, lekki prąd przechodzący kiedy "przypadkiem" ich ręce się dotykają nad cukierniczką, jej lekko rozchylone wilgotne usta, ciepły uśmiech, ogień na policzkach i czuła łagodność z jaką on na nią patrzy.

Kiedy zapałką chłodniejszą od ognia który jest między nimi zapalam kolejnego papierosa uśmiecham się lekko do swoich wspomnień.

            Cztero może pięcioletnia dziewczynka nie przejmuje się niczym: wspina się na krzesło, próbuje wejść za barek, chodzi po całej kawiarni, ufnie uśmiecha się do obcych, nie boi się niczego - cały świat ograniczony do tych kilkunastu stolików należy do niej. Mama wyciera mu buzię całą wysmarowaną polewą czekoladową, bezkutecznie - kilka ruchów łyżeczką i westchnienie "wytrę Cię, jak skończysz". Chce ją pocałować, ale dziewczynki już nie ma - odkrywa co dzieje się za drzwiami kuchni. Tata patrzy na nich jak Gollum na pierścień - "To moja rodzina, moja duma, mój skarb" - przelotnie kładzie dłoń na dłoni mamy.

            Choćbym nie wiem jak bardzo chciał usłyszeć, o czym mówią przy stoliku pod oknem, nie dam rady: milczą. Siedzą naprzeciwko siebie, rozglądają się dookoła, ona pije cappucino, on chyba jakiegoś drinka - milczą. Wyglądają jak zupełnie obcy dla siebie ludzie - łączą ich tylko dwa kawałki metalu na palcach, może trochę wspólnie przeżytych lat, trochę wspomnień nikomu już do niczego niepotrzebnych. I ta cisza. Nie ma w tym milczeniu zrozumienia. Jest mur i świadomość, że wszystko już zostało powiedziane, a każde następne słowo spłynie jak deszcz po tej szklanej ścianie która ich otacza i popłynie najpierw kanalizacją, później rzeką, daleko, aż do morza. Zamienili samotność przeżywaną oddzielnie we wspólnej M-klatce , na samotność tutaj - bardziej zaludnioną, ale cichą jak każda próżnia

             Facet przy barku chyba ma jakiś problem: pije szybko, łapczywie, nerwowo zaciąga się papierosem i zamawia kolejne piwo. Nie rozgląda się, patrzy w jeden punkt. Pije żeby zapomnieć, czy pije, żeby uciec? A może chce zagłuszyć te wszystkie głosy w głowie? Może chce alkoholem wypełnić jakąś dziurę w jego życiu. Nie odzywa się do nikogo - nawet barmance milcząco wskazuje - "Jeszcze jedno". Szybko wypija, płaci i wychodzi.

Ludzie wchodzą, siadają, są, wychodzą: trzy dziewczyny obok obgadują trzecią: biada nieobecnym. Dwóch młodych biznesmenów układa plan sprzedaży na jutro. Ktoś kupił nowe buty. Ktoś się z kimś ożenił. Ktoś umarł. Ktoś powiedział coś komuś. Ktoś się śmieje, ktoś denerwuje, ktoś rozmawia z kimś przez telefon.

Wchłaniam tą atmosferę każdym oddechem. Milczę. Jestem jak nieobecny. Nie oceniam - obserwuję. Nie angażuję się - słucham. Układam sobie historyjki. Znajduję w każdym z nich kawałek siebie.

- Przepraszam, podać coś jeszcze, bo chcielibyśmy zamknąć?

W kawiarniach mógę siedzieć godzinami. Nad filiżanką kawy, z zapalonym papierosem, chłonąc ten cały gwar dookoła. Po prostu siedzieć. Gaszę papierosa, dopijam zimną już kawę, proszę o rachunek.

 

k_hauser : :
sie 26 2005 Bez tytułu
Komentarze: 6

Jest takie powiedzenie, że mężczyzna powinien w ciągu całego swojego życia:

Zasadzić drzewo; Spłodzić syna; Napisać książkę; Zbudować dom;

 

Drzew zasadziłem w swoim życiu kilka.

Syna codziennie wieczorem całuję na dobranoc.

I zbudowałem dom wariatów.

k_hauser : :
sie 25 2005 puzzle
Komentarze: 5

Ludzie dokoła mnie są jak klocki - takie zwielokrotnione w skali ludzkie puzzle: elementy układanki do której nie ma wzorca, nie ma szablonu, jest tylko ogólny cień, kontur, zarys rzeczywistości, który powstaje w głowie i ustawicznie się zmienia.

Jedne Klocki są zupełnie nie z tego pudełka - tylko zaciemniają obraz tego, co ma być ułożone, wprowadzają w błąd, mylą.

Inne Klocki pasują idealnie: pieczołowicie układane, łączone z innymi zaczynają tworzyć coś w rodzaju krajobrazu.

Po pewnym czasie może się okazać, że nie pasują tak dobrze, jakby się wydawało. Czasem łatwiej, czasem trudniej odrywa się je od obrazka i wkłada do pudełka pamięci. Nie wyrzuca - przecież stanowią część układanki. Ważną część. Nie są zbędne. Nie są niepotrzebne. Po prostu nie stanowią niezbędnego i integralnego "tu" i "teraz".

Każdy Klocek jest ważny. Każdy jest niepowtarzalny. Każdy ma swoje niezastąpione miejsce w tej dziwnej mozaice, którą zupełnie nie wiadomo dlaczego uparłem się nazywać swoim życiem. Dziękuję, że są. Bez nich moja przestrzeń nie byłaby pełna.

Ludzie są jak Puzzle. Jak Klocki.

Jestem klockiem: częścią obrazka, który układają inni.

 

k_hauser : :
sie 24 2005 Bez tytułu
Komentarze: 3

" pierwszy raz to był gorzki smak ziemi

  gorzki smak

  cierpki kwiat

  goździk czerwony palący" (Halina Poświatowska)

 

Za pierwszym razem tylko mocno zacisnąłem zęby.

Nie powiedziałem nic.

Popatrzyłem tylko w milczeniu.

 

"drugi raz - tylko smak przestrzeni

biały smak

chłodny wiatr

odzew kół dudniący" (Halina Poświatowska)

 

Kolejny - drugi raz - wywołał szum krwi w uszach.

Kilka słów wyfrunęło nieodwracalnie. Parę łez: widocznie nie były na tyle potrzebne, żeby je dłużej w sobie zatrzymywać.

 

Było tych "razów" jeszcze kilka - po którymś kolejnym przestałem liczyć: po przekroczeniu pewnej granicy człowiek przestaje reagować na bodźce, obojętnieje.

Ból rozjaśnia umysł. Kolory kolorowsze, dźwięki dźwięczniejsze, myśli bardziej przemyślne. Kilka kropel krwi, cisza i blizny które zostaną do końca życia - rozum może zapomnieć, ale ciało nie zapomina nigdy.

Podobno do wszystkiego można się przyzwyczaić. Do bólu również. Ale jak przywyknąć do wszechogarniającego uczucia bezsilności, bezradności, niemocy, niemożności? Do tych chwil, kiedy ma się ochotę rzucić to wszystko w diabły, zostawić tak, jak jest i wyjść nie oglądając się za siebie wreszcie krzycząc tak głośno, jak tylko płuca pozwolą?

Nie wiem.

Wiem za to jedno: stanowczo nie nadaję się do wbijania gwoździ.

 

k_hauser : :