paź 17 2003

ogień


Komentarze: 16

“zastanów się czy jesteś gotowy za to umrzeć” – gdzieś to usłyszałem wyczytałem albo sam wymyśliłem

dawniej wydawało mi się że jest mnóstwo takich rzeczy: to w danym dniu będzie jankiem z czterech pancernych, skład drużyny piłkarskiej w kolejnym międzyklasowym meczu, możliwość dotknięcia chociażby przez sweter piersi baśki s. siedzącej przede mną na matmie; byłem pełen ognia: nie było rzeczy nieważnych: za wszystkie byłem gotów zginąć. w wieku lat kilkunastu istniały tylko dwa kolory – czarny i biały. miałem w sobie zapał i jeszcze więcej ognia. używałem wielkich słów. z całego serca kochałem komunistów boga ojczyznę rodziców i beatę z równoległej klasy: niekoniecznie w tej kolejności. nienawidziłem z całego serca komuchów boga ojczyzny rodziców i beatę. beaty nienawidziłem najbardziej – za to że nie chciała mnie kochać. jeżeli nie dostawałem tego czego chciałem walczyłem o to do upadłego. miałem w sobie mnóstwo ognia – często dostawałem w dupę: brak kompromisów, sztywny kark i chęć zawojowania całego świata.

 nie wiem czy jest teraz coś za co byłbym gotowy umrzeć. najczęściej na ważne pytania nie odpowiadam “tak” albo “nie” ale “nie wiem”, “być może”. nie martwię się na zapas. nie walczę. uważam, że każdy może mieć rację. że zawsze jest jakieś wyjście. że medal ma więcej niż dwie strony. może pięć. może osiem. nie wiem. nie wiem czy jest coś takiego za byłbym gotowy umrzeć. nie muszę się nad tym zastanawiać: jeśli kiedyś będę musiał odpowiedzieć sobie na takie pytanie to będę się zastanawiał kiedyś. nie oceniam. nie przekonuję. “jest we mnie ten cień przesuwający się w moim czasie jak wskazówka zegara na równinie trochę obcej, trochę podobnej, do t wszystkich równin w których utożsamiałem siebie. tak wielka jest tu zawsze rozpacz, że już łagodna: jakaś droga, kamienie i szara trawa rosnąca do kolan. wszystko dalekie i bliskie. te wszystkie moje niedoszłe niedostałe nieprzeszłe. i pokrwawiony, poszarpany przez godziny i dnie, nie spowiadam się z niczego już nikomu: nie wyjaśniam. przechodzę jak nieobecny. nie sił pozbawiony, lecz zachowujący je na przedłużenie życia. żeby się dośnić do odblasków snu jakiegoś, być może nie pięknego, ale krwi nie upuszczającego, chociaż opadanie jej i przenikanie w otchłań jakiegoś czasu jest ledwo słyszalne – jak milknące i niknące gdzieś coraz dalej skraplanie się ciszy”.

nie ma we mnie ognia. jest żar. nie płonie – ogrzewa.

 

k_hauser : :
xyz
17 października 2003, 11:11
Jakie to piękne... o tym żarze... i jakie prawdziwe. Dla mnie też już od dawna nic nie jest czarne lub białe. Świat nabrał odcieni szarości, a emocje są tylko letnie.

Dodaj komentarz