Bez tytułu
Komentarze: 9
Za
jesieniło się: rozwietrzniło się i rozdeszczyło bardzo.
Kora na mojej twarzy jest coraz bardziej pomarszczona i zmartwiała. Wiatr pozrywał mi z głowy wszystkie słowa: zamiast przyjemnego szumu wydaję z siebie tylko suchy i jałowy klekot.
Ptaki odleciały a ja korzeniami wgryzam i kurczowo trzymam się życia wyciągając z niego coraz mniej z każdym dniem.
Wkrótce przyjdzie mróz, zimowa hibernacja i ten przyjemny spokój: nieczucie i niemyślenie.
Spadnie śnieg i równo przykryje wszystkie te wyschnięte wyrastające ze mnie kikuty - niespełnione nadzieje, nierealne marzenia i oczekiwania bez terminu ważności.
Spadnie śnieg i nie przykryje planów: w końcu ile ambicji może zmieścić się na główce od szpilki? Zresztą jakiekolwiek plany już dawno poszły na spacer dookoła świata, a ambicja została zredukowana tak, jak upraszcza się ułamki: do instynktu samozachowawczego. Jestem drzewem, które w czasie wichury nagnie się ale nie złamie: można mnie oczywiście odciąć od pnia, albo wyrwać z korzeniami, ale złamać nie moż
na.
Tak - mniej więcej - odpowiedziałbym temu szalonemu królowi angielskiemu, który chodził po lesie i rozmawiał z drzewami.
Ale nie odpowiem bo po pierwsze ten król już nie żyje i mnie nie zapyta, a po drugie do nie jestem przecież żadnym cholernym drze
wem.Co nie zmienia faktu, że czekam na wiosnę. Przylecą ptaszki, w moich gałęziach uwiją sobie gniazdko, soki zaczną krążyć szybciej a ja wypuszczę pąki i urosną mi liście.
Ale na papier toaletowy przerobić się nie dam.No.
Dodaj komentarz