Rydwany ogia
Komentarze: 5
Jadąc do pracy usłyszałem w radiu "Rydwany ognia" Vangelisa. Z całego filmu zapamiętałem tylko scenę z tym właśnie podkładem - bohater biegł plażą. Nie pamiętam - uciekał, coś gonił, czy po prostu tak sobie biegał. Może to był jakiś wyścig. Nie pamiętam.
N
iczego nie gonię. Przed niczym nie uciekam. Zawody - kto szybciej, lepiej, dalej, już dawno przestały mnie interesować. To co było "wczoraj" albo "kiedyś" traktuję jak leniwie zerwaną kolejną kartkę z kalendarza - gniotę i wyrzucam do kosza. W głowie - próżnia doskonała: spokojnie jezioro w górach. Nie myślę - reaguję. Przyszłość to najbliższych kilka godzin. Jestem spokojny. Wyciszony. Wsobny. Do tak zwanych problemów dnia codziennego podchodzę jak do zjawisk atmosferycznych: jeśli pada deszcz to można się schować w ciepłym, suchym wnętrzu, można otworzyć parasol, można zmoknąć - w gruncie rzeczy obojętne. Nie ma we mnie agresji. Jest łagodna ironia. Dystans obserwatora z wieży. Spokój widza oglądającego ten sam film kolejny raz z rzędu.Lubię zapach świeżo skoszonej trawy. Mokrej ziemi. Szum deszczu w liściach. Siedzę w oknie.
Nie biegnę donikąd.
Dodaj komentarz