Kwiaty postawiłem na stole. Dwie świeczki. Niewielkie, ładnie zapakowane pudełko z kolczykami. Talerze, kieliszki, serwetki, sztućce.
Menu wymyśliłem takie niewyszukane, ale niecodzienne - w końcu nie codziennie jest kolejna rocznica ślubu.
Przystawka - śliwki kalifornijki zawijane w boczek. Takie z chrupiącą skórką. Połączenie smaków - słodkie i niesłodkie. Kontrasty.
Zupa - chłodnik.
Danie główne - polędwica w ziołach, podpiekane ziemniaki, surówka - taka zwykła mieszanka warzyw.
Deser - sernik na zimno z truskawkami.
Do tego dzbanek lodowatej wody mineralnej i butelka czerwonego wina.
Porcje niewielkie - zjeść, a nie czuć się przejedzonym, bez tej męczącej ociężałości w brzuchu. Dwie. Młody kolonizuje północne rubieże. Lubię gotować. Sprawia mi to przyjemność, ale tylko wtedy, gdy mam na to sporo czasu - owszem, przyjemność konsumowana w pośpiechu też ma swój smaczek, ale tym razem czasu było niewiele - Piękna kończy pracę około 18.30, więc miałem niecałe trzy godziny.
Do kotleta przygrywała mi jakaś mobilna muzyczka: świetnie.
Zdążyłem. O 18.15 wszystko było przygotowane, pobojowisko w kuchni sprzątnięte, zmywarka puszczona. Szybka kąpiel, golenie, ubranie, książka, czekanie.
Mięso trzymane zbyt długo w piekarniku wysycha, staje się twarde, wysuszone jak podeszwa, niesmaczne. Telefon tuż po dwudziestej z jakiejś knajpy, że koleżanka ma urodziny i właśnie odbywają się obchody skazał śliwki w boczku na powolne skwierczenie i równocześnie wykazał wyższość sztuki kulinarnej masowej nad domowym rękodziełem. Na
zadane mi pytanie "czy dam sobie radę?", odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że oczywiście, jestem w końcu samodzielny. I faktycznie - korek z butelki wina wyskoczył jakby samoistnie, a kilkadziesiąt minut później pustą butelkę samodzielnie wyrzuciłem do kosza na śmieci.
Kiedy kilka minut po północy usłyszałem kroki w przedpokoju, zamknąłem oczy. Nawet ciche słowa - "ojej, zapomniałam" nie zdołały mnie obudzić. Zresztą na deser, po obiedzie miała być nie musztarda, a sernik na zimno z truskawkami.
Dzisiaj ra
no zdałem sobie sprawę że jestem zły. To nie jest nic osobistego.
Po prostu nie lubię jak jedzenie się marnuje.