Najnowsze wpisy, strona 5


mar 22 2005 czy jest suchy chleb dla konia?
Komentarze: 5

Wywałaszyć, zwałaszyć faceta czy jak to tam zwał, można na kilka różnych różniastych sposobów:

Można brutalnie wziąć nożyczki i normalnie przy samej dupie uciąć, tak?

Można subtelnie i delikatnie jednym zdaniem: "wolałabym, żebyś był moim przyjacielem niż kochankiem" - z pełną świadomością, że czasem można te dwie rzeczy połączyć.

 

I można wyjść za niego za mąż, ale to jest pójście na łatwiznę i po najmniejszej linii oporu.

 

Tak jakoś bezpłciowo mi dzisiaj.

 

k_hauser : :
mar 08 2005 Kobiety.
Komentarze: 11

Ktoś kiedyś powiedział, że są dwie opcje: można znać kobiety lub je kochać - trzecie nie istnieje.

Takiemu jednemu mojemu znajomemu wydawało się, że kobiety kocha i zna równocześnie. Kilka miesięcy po swoim ślubie, podczas jakiejś imprezy wzniósł toast : "wypijmy zdrowie pięknych pań i mojej żony".

Ufundowaliśmy mu po tej imprezie bardzo gustowny nagrobek.

 

Kocham kobiety. Wszystkie.

I już dawno temu przestałem nawet próbować je zrozumieć: na temat moich nieudolnych prób wnikania w prawdziwą naturę kobiecą można mniej więcej powiedzieć to samo co powiedział pewien młody ojciec zaglądając do pampersa swojego pierworodnego - "są rzeczy, których ludzki rozum nie jest w stanie ogarnąć".

 

Kocham kobiety. Wszystkie.

Powiedziałbym, że kocham wszystkie kobiety niezależnie od płci, ale tu lekko bym przesadził.

Nikt tak jak One nie potrafi czekać, tęsknić, odrzucać, dawać, brać, kochać, nienawidzić, być czułym, złośliwym, niekonsekwentnym, słownym, zmiennym, stałym i takie tam. Niektóre przymiotniki nawet równocześnie. I trudno mi jest znaleźć odpowiednie słowa będące odbiciem tej całej złożonej mieszanki miękkości, czułości, tkliwości, pożądania, tęsknoty i ciepła które składają się na moje relacje z kobietami.

Jeśli ktoś zapytałby mnie, za co je kocham, odpowiedziałbym, że za to, że SĄ.

Ale nie byłaby to do końca prawda.

Prawda jest taka, że facetem się jest stale, a mężczyzną bywa się czasem.

I że kocham je za to, że czasem ja, facet, mogę poczuć się mężczyzną.

 

 

k_hauser : :
mar 07 2005 diamenty
Komentarze: 6

Miliony diamentów ktoś rozsypał przed miejscem gdzie mieszkam. Małe skrzące się w świetle latarni klejnoty równą warstwą przykryły wszystko.

(o jeżu, ale nadupiło śniegu, jak normalnie w ruskiej animowanej bajce)

Próbowałem złapać kilka z nich, schować do kieszeni, zostawić na bliżej nieokreślone "kiedyś". Zapamiętać tę ciszę absolutną. To światło.

(dobrze, że kurde przynajmniej nie wieje wiatr. Gdzie moja szufla?)

Jak dziecko łapałem w dłonie spadające z nieba diamenty. Wszystko, czego dotykał król Midas zamieniało się w złoto.

Każdy klejnot którego dotykam zamienia się w wodę. Topnieje. Słonymi kroplami płynie po twarzy.

(alem się normalnie spocił przy tym odśnieżaniu)

Jedna z wirujących błyskotek wpadając mi do oka zniekształciła obraz rzeczywistości: jak w bajce o Królowej Śniegu okruch lodu zmroził wszystkie cieplejsze emocje - zostawił tylko zamazane kontury. Cienie tego co było i już nie wróci.

(nawaliłem se śniegu do oczu, a jak je wycierałem to szkło kontaktowe se mimowolnie wydłubałem. Wpadło w zaspę i o kredkach)

Wdychałem w siebie spokój, a krystaliczna cisza zastygła nieruchomo wypełniła mnie powoli.

(dostałem zadyszki i odpocząłem chwilę oparty o szuflę)

Podobno diamenty są wieczne.

Podobno diamenty są twarde.

Podobno diamenty to najlepsi przyjaciele kobiety.

Nie jestem diamentem.

(za stary jestem na tą robotę)

Jestem tylko topniejącym okruchem lodu.

(normalnie spoconym jak mysza i wymiękam totalnie)

Nie pozostanie po mnie nic: trochę milczenia, statyczny obraz gdzieś "w środku" i cicha zamrożona nieruchoma czasoprzestrzeń.

("czasoprzestrzeń" - odśnieżanie od garażu do 6 rano; "statycznie" - z prędkością 3 machów szuflą na minutę)

Byle do wiosny.

(byle, kurde, do wiosny)

k_hauser : :
mar 03 2005 Ironia losu.
Komentarze: 8

Pewien brazylijski piłkarz miał przed sobą mecz. Taki najważniejszy w całym swoim piłkarskim życiu: o mistrzostwo czegoś tam. Ponieważ umiejętności miał powiedzmy sobie szczerze - średnie - postanowił wejść w kontakt z duchami swoich przodków i zgodnie z rodzinną tradycją odprawić rytuał voodoo czy jakiś tam inny, byle skuteczny i prosić duchy o pomoc. Więc wypił jednego szybkiego na odwagę, wziął kurczaka, owoce i poszedł w noc poprzedzającą najważniejszy mecz na plażę. Modlił się: " O duchy wszechmocne, sprawcie, abym podczas jutrzejszego meczu strzelił gola". Rozpalił ognisko, zarżnął drób, owoce położył obok i poszedł do domu. Następnego dnia, bladym świtem poleciał jako ten szczygiełek na plażę i kiedy zobaczył, że z kurczaka zostały tylko kości, a z owoców pestki, wiedział że duchy przyjęły jego ofiarę i że jego życzenie się spełni.

I tak się stało: podczas meczu, zgodnie ze swoim życzeniem zdobył gola. Jedną, jedyną bramkę w tym meczu.

Samobójczą.

 

Kiedy w sierpniu zeszłego roku, w środku nocy leżałem na trawie, patrzyłem w niebo i zobaczyłem spadającą gwiazdę pomyślałem życzenie.

(W skupie ślimaków winniczków zadano zbieraczowi pytanie - dlaczego nazbierał ich tak mało. Zbieracz odpowiedział: "Nazbierałem tak niewiele, bo byłem cholernie nietrzeźwy, a ślimaki cholernie szybkie.")

Więc kiedy leżałem sobie na tej trawie i byłem cholernie nietrzeźwy, a ta gwiazda spadająca cholernie szybka, mogłem sobie życzyć pieniędzy, sławy, mądrości, wiecznej miłości, pokojowego Nobla.

Ale nie.

Jedyne życzenie, które w pijanym widzie popełniłem brzmiało: "Chciałbym być jak Budda". Zupełnie nie wiem co mi strzeliło do głowy.

Minęło pół roku z haczykiem.

Wczoraj zauważyłem, że życzenie się spełniło. Życie jednak jest przewrotne.

 

Bo jestem jak, kurde, Budda:

bardzo bardzo łysy, bardzo bardzo gruby i bardzo głupio uśmiechnięty.

Acha: no i mam siedzącą pracę.

 

Niekoniecznie o TO mi chodziło.

 

A teraz, patrząc w lustro, muszę odpowiedzieć sobie na pytanie retoryczne raczej, które zadała taka jedna królewna-dziwica podczas nocy poślubnej, kiedy zobaczyła swojego męża leżącego nago na łóżku:" wygląda toto interesująco, ale co ja mam z tym wszystkim zrobić?".

Oczywiście, że się wygłupiam. I bredzę. Bo miałem pod górkę do szkoły w obie strony, drewniane zabawki i nie lubiłem zupy mlecznej. A tak poza tym, to wszystko przez te świergolące rano świergotliwe ptaszki.

 Wiosna idzie, tak?

 

k_hauser : :
lut 24 2005 pełnia
Komentarze: 6

Pełnia.

Bezsenność.

Dźwięki dźwięczniejsze, kolory bardziej pachnące, zapachy bardziej kolorowe.

Pulsujące pod skórą emocje odmierzane przyspieszonym biciem serca, dotyku głodne ręce, usta aż swędzące i szukające pocałunków.

Pod powiekami kolorowe obrazy z małym czerwonym kwadracikiem w prawym dolnym rogu, w których oprócz przeróżnych akrobatycznych figur wykonuję "ruchy niegodne filozofa".

Chędążność.

I odkrywana na nowo jeszcze bardziej kobieca niż zazwyczaj kobiecość kobiet.

 

k_hauser : :