"Ząb zupa zębowa, dąb zupa dębowa" : w dzieciństwie powtarzaliśmy ten wierszyk z chłopakami bardzo często i zaśmiewaliśmy się do łez, kiedy po kilkukrotnej jego recytacji zamiast wyrazu "zupa" wychodziło nam Naprawdę Brzydkie Słowo. To było w tych dawnych, niewinnych czasach, kiedy "dupa" należała do Naprawdę Brzydkich Słów i sam dźwięk tego wyrazu wystarczył, żeby ten zakazany owoc zamieniał się w lekki rumieniec i czysty, radosny, trochę zawstydzony śmiech.
Przyplątał się do mnie ten wierszyk niespodziewanie: było spokojne sobotnie popołudnie ponad dziesięć lat temu. Wrzucałem akurat coś na ząb i równocześnie gryzłem się z myślą: "co Ty hauser, misiu czarzasto-pierzasty chcesz w ten weekend robić, albo przynajmniej w życiu? ".
Rozgryzanie tego proble
mu szło mi trochę trudniej, niż zjadanie jabłka, z którego w tak zwanym międzyczasie został malowniczo wyglądający ogryzek, ale byłem już z lekka nadszarpnięty zębem czasu i na takich pytaniach, a także zarówno jabłkach, zęby zjadłem.
Więc siedzę, krakowiaczek ci ja, na rzyci, zażeram florę, być może nawet z fauną - nie patrzyłem, czy nie było w jabłku robaczka, łykam se drinka i odpowiadam sobie na leninowskie pytanie "co robić"?
Zadzwonić do Kaśki i poobcować z nią cieleśnie spędzając upojne popołudnie na oglądaniu najnowszej kolekcji znaczków? Poobcować z kimś obcym? Duchów obcowanie, grzechów odpuszczenie? Zażyć podwójną dawkę akceleratora nastroju w postaci płynnej? Puścić się tany? Puścić się z kimś? Zapuścić żurawia? Pawia puścić? Puścić wodze fant
azji, albo przynajmniej bąka? Zwiedzić okolicę czy zwiedzać przepastne meandry mojego wnętrza?
Te egzystencjalne, hamletowskie pytania pozostałyby bez odpowiedzi, gdyby nie dwie rzeczy, które jak dwa nagie miecze pod Grunwaldem wbiły mi sie w świadomość i jak zębatka wskakująca na swoje na swoje miejsce podsunęły mi genialne w swej prostocie rozwiązanie. Jedną z tych rzeczy był ten cholerny ząb mądrości kiełkujący skutecznie z lewej strony i bolący jak wspomnienie pierwszej łóżkowej porażki, a drugą była myśl jak u Pomysłowego Dobromira: "ech, hauser, hauser, niby masz mózg, czytać i pisać umiesz, a głupiś jak autobus na przystanku albo przecinak bez młotka. Się zastanawiasz co robić w sobotnie popołudnie, a rozwiązanie kiełkuje w z lewej strony twojej szczęki: se normalnie zostań kurde geniuszem - ząb mądrości już masz przeca, tak? ".
Znieruchomiałem i rozwarłem paszczę: ząb pulsował, a ja się zastanawiałem przez moment którą pięścią dać se w dziób za swoją głupotę że wcześniej na to nie wpadłem.
" No jasn
e, zostać geniuszem -jak Newton, Einstein, Edison, Dali, Bosch, Leonardo, Mozart - same plusy: nielimitowany czas pracy, wysoka pensja, wywiady, autografy, możliwość zapisania się na stałe na kartach historii. Bajka. Ząb już przecież mam, więc nic nie stoi na przeszkodzie - tylko usiąść i zostać tym całym geniuszem..."
To se nalałem jeszcze jednego drinka i czekam.
Mija pół godziny i dalej czekam.
Godzina.Czekam dalej.
Mądrzeję w oczach i w szczęce, w czym pomagał mi wydajnie bolący coraz bardziej ząb mądrości i kolejny drink.
Już normalnie zaczynam listki wypuszczać, ukorzeniać się powoli i geniuszeć. Powoli, bo powoli, ale nic to, cierpliwie czekam dalej.
Dwa drinki później nie wiadomo skąd jak wredna mucha zaczęły mi brzęczeć w głowie słowa
Koheleta : "Ty, hauser, bacz, byś całkiem nie zgłupiał od mądrości swojej". Wysuszyłem trochę zęby, łyknąłem drinka kolejny raz i powiedziałem do zęba mądrości: "Ty, facet, słyszysz?". Ząb roześmiał się razem ze mną i nic nie odpowiedział. Ale to brzęczenie nie ustawało. Robiło się coraz głośniejsze. To już nie była mucha. To już jakiś cholerny dzwon Zygmunta, albo inna syrena, ale nie ta z Odysei, tylko normalna strażacka, alarmowa. Coś tu było nie tak. Gdzieś tu leżał haczyk pogrzebany.
"Bacz byś nie zgłupiał od mądrości swojej hauser" - powtarzałem zębowi tak długo, aż on wreszcie odpowiedział:
"Ty, hauser, nie pij więcej, tylko geniuszej mi razdwa, gdyż jak nie to Cię boleć będę bardziej".
Tom się zdenerwował, co mi taki jakiś ząb, a choćby i mądrości imputował będzie i szantażował mnie emocjonalnie i w ogóle. Pstryknąłem go palcem, tymże palcem pogroziłem i mówię mu: "Ząb, kopiesz śmierci do dupy. A poza tym, to zamknij ryj, bo dostaniesz w zęby."
Ząb zaśmiał się tylko złośliwie, ale przymknął się na moment, co dało mi czas na wykonanie jeszcze jednego drinka.
"No." - pomyślałem - "Jak cicho. Jak wielka się jasność otwiera. I tylko tak ciężko oddychać i tylko tak ...." - nie dokończyłem myśli, bo olśniło mnie jak zajączkiem z lusterka - " To jest kurde, pułapka. Kiedyś już czytałem słowa jakiegoś geniusza, że geniusz, to 1 procent szczęścia, 9 procent talentu i 90 procent pracy. Jakiej, kurde, pracy? Ja i pracy? PRACY? Tego nie było w umowie. Nawet małym druczkiem. Geniusz - tak. Pra
ca - nie. Robota to głupota, picie to jest życie. Ząb - już nie żyjesz. W kanał mnie chciałeś wpuścić, żebym harował do końca dni swoich, tak? A Ty byś Ty Zębie Mądrości Chędożony jeden Ty, laury zbierał? Niedoczekanie Twoje."
Ząb lekko narąbany już chyba był, albo głuchy, po zapulsował, i zbeszczelniał:
" Wymiękasz hauser? Twardy bądź. Jak Roman Bratny. Jak chrabąszcz, jak gajowy. Daj mi wykiełkować do końca, a będziemy mieli wszyscy potąd. Wywiady będę i autografy. I fajnie będzie, no.".
"A weź mnie, Ty ząb, ugryź w kito" - pomyślałem, ale nic już do niego nie mówiłem, bo wiedziałem co zrobię.
Dopiłem drinka obecnego, zrobiłem następnego, podszedłem do szafki z przyborami z przyborami do szycia i haftowania. Haftowania nie miałem w planie, ale wziąłem agrafkę, szklankę i poszedłem z zębem do łazienki.
Ząb zdezorientowany przycichł na moment, ale już miał przerąbane.
W łazience usiadłem na podłodze, otwarłem paszczę.
Ząb musiał coś przeczuć, bo zaczął dziwnie szczękać ze strachu zębami i cienkim głosem piszczeć "hauser, co ty chcesz zrobić? się nie wygłupiaj, zostaw mnie w spokoju, jestem za młody żeby umierać, co ty beze mnie zrobisz, głupi będziesz całkiem, razem ze mną zginie ta resztka mądrości, którą jakimś cudem jeszcze masz!"
Odpowiedziałem mu jak w Nowym Testamencie, ale trochę już niewyraźnie (trudno o artykulację i dobrą dykcję z agrafką w paszczy: " A widziałeś ptaszęta polne? Nie sieją, nie orzą, a żyją dobrze i spokojnie..."
"No i co z tego?" - zapytał ząb.
"Ano, kurde , to, że ptaki, ty głupolu nie mają zębów. A jak one nie mają i nie sieją i nie orzą i żyją, to ja też mogę" - powiedziałem stanowczo i za pomocą agrafki wyrwałem chwasta.
Coś tam jeszcze krzyczał, że mądrość to wolność, że nie dam sobie rady bez niego, że zgłupieję ze szczętem i jeszcze jakieś tam inne, ale kto by go tam słuchał zęba, choćby nawet i mądrości największej.
A duży był skubaniec, zakorzenił się tak gruntownie, że aż się spociłem a agrafka mi się wygięła.
Uzupełniłem płyny w organiźmie. "No i kto jest górą?" - zapytałem - "Kto od miecza wojuje, ten od agrafki ginie. Oko za oko, ząb za ząb. Chciałeś mnie w kanał wpuścić i sam w kanalizacji skończysz. Kto pod kim dziury kopie, ten sam zostaje dziurą."
A kiedy już wytarłem ślady krwi w łazience, umyłem twarz i poszedłem do pokoju się zdezynfekować.
Wyszczerzyłem do siebie zęby i zanim zasnąłem powtórzyłem sobie za Dobrym Wojakiem Szwejkiem: "Nie wszyscy moga byc mądrzy Panie Oberleutlant. Gdyby wszyscy byli mądrzy, na świecie byłoby tyle mądrości, że co drugi człowiek zgłupiałby od tego.."
I tak, o mało ząb nie zostałem geniuszem.
Mówią, że głupota nie boli. Mają rację. Tylko ni w ząb nie potrafię zrozumieć, dlaczego następnego dnia strasznie bolała mnie głowa.
Ząb zupa zębowa, dąb zupa dębowa.
Ząb zupa ząb, dąb zupa dąb.